RZUTZA3.PL EUROPEJSKIE ROZGRYWKIRAPORT-Z-KUJAW-DWIE-TWARZE-ANWILU-WLOCLAWEK
Raport z Kujaw - Dwie twarze Anwilu Włocławek
14 godzin temu
Czas na tekst trochę pod prąd. A co, jeśli ten Anwil Grzegorza Kożana… w końcu kliknie? Wczoraj włocławianie pokonali Basketball Loewen Brunszwik 84-65. To nie było ładne widowisko momentami wręcz brzydkie, ale brzydkie mecze też trzeba umieć wygrywać. Co właściwie zobaczyliśmy w tym spotkaniu? Na pewno dwie twarze Anwilu. Rottweilery nie mają najlepszego początku sezonu bilans 2-3 w PLK i 2-2 w FIBA Europe Cup nie powala, ale tym razem pojawiły się, naprawdę pozytywne przebłyski.
Były jakieś plusy
W pierwszej kwarcie Rottweilery miały absolutnie wszystko po swojej stronie. Zawodnicy trenera Grzegorza Kożana byli w każdej akcji o krok przed rywalami. Imponowała przede wszystkim defensywa Anwilu, który rozpoczął spotkanie serią 14-0. Dopiero na 4,5 minuty przed końcem pierwszej kwarty zatrzymał ją zawodnik zespołu gości Luka Scuka. Anwil grał pewnie, szybko i z klasą tej samej, której zabrakło podczas ostatniego meczu w Warszawie. W pełnym skupieniu pokazali w tej kwarcie swój potencjał po obu stronach parkietu. Świetnie od początku prezentował się Eric Lockett, który był nie tylko solidny w obronie, ale też bardzo aktywny w ataku. Zdobył 11 punktów, rozdał 3 asysty w pierwszej kwarcie i dał ogromny impuls całej drużynie od początku. Takich występów nam potrzeba! Isaiah Mucius, który w poprzednim spotkaniu nie błyszczał, tym razem był jak precyzyjny trybik w dobrze działającej maszynie skuteczny, efektowny i pewny siebie. Widać, że Mucius chce się bawić grą, i to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Wielu kibiców Anwilu pewnie łapało się za głowę, ale tym razem z zachwytu bo Anwil grał jak zespół. Pierwsza kwarta zakończyła się wysokim prowadzeniem 27-13 i była jedną z najlepszych fragmentów włocławian w tym sezonie ponieważ dużo nam pokazała.
Mała metamorfoza
Trochę to zabrzmi dziwnie, bo od porażki z Legią minęło zaledwie kilka dni, ale widać, że Anwil przeszedł małą metamorfozę.
Mimo gry bez Vučicia, włocławianie wyglądali, jakby dostali dodatkowy bak energii. Co jeszcze rzucało się w oczy? Rotacja trenera Grzegorza Kożana. Trener od początku meczu dosyć mądrze rotował składem wiedział, kiedy kto potrzebuje chwili przerwy, a kiedy trzeba kogoś zdjąć, To niby drobiazgi, ale właśnie one budują obraz trenera, który czuje mecz. Na plus warto też odnotować, że nie było widać braku Mate Vučicia. Serio, zauważył ktoś, że bez niego Anwil jakoś mocno odstaje z tego powodu od Brunszwiku? Nie, bo Dawid Słupiński zrobił swoje: był aktywny pod koszem i tak po prostu dowiózł w tym spotkaniu (zdobył 15 punktów, dołożył 7 zbiórek). Zagrał z wątroby, to był występ pełen charakteru, energii i odpowiedzialności. Dawid od początku sezonu podkreślał, że chce „dać drużynie energię, walczyć, stawiać dobre zasłony i kreować kolegów” i dokładnie to robi. To zawodnik, który robi brudną robotę z sercem, a takich dziś w Anwilu potrzeba najbardziej. Chapeau bas, Dawid. Bo takich ludzi, co wychodzą i „grają z wątroby”, nie zastąpi żadna taktyka. Anwil też brak Mate mądrze ukrył swoim obwodem a za takie przygotowanie taktyczne chapeau bas sztabie trenerski Anwilu. Podsumowując: plusy są, widać je, czuć je, szkoda tylko, że tak trudno utrzymać ten poziom przez całe 40 minut.

Koncentracja przede wszystkim - słowo klucz
Anwil potrafi grać tak, że aż chce się wstać z kanapy, ale wystarczy chwila rozluźnienia i cała układanka się rozsypuje. Czasem nie taktyka jest problemem brakuje po prostu czasami koncentracji.
Wysoka przewaga, którą Anwil wypracował sobie w pierwszej kwarcie, została częściowo... stracona przez samych siebie.
Pod koniec drugiej kwarty oglądaliśmy drugą, znacznie gorszą twarz Rottweilerów. Pojawiły się głupie błędy, niepotrzebne straty takie, które dają sygnał nie tylko kibicom, ale i samym zawodnikom, że demony Anwilu wciąż wiszą w powietrzu. Pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem 43-29, ale ten wynik nie oddawał w pełni nastroju. Bo cały pozytywny obraz, który Anwil tak mozolnie budował w pierwszych minutach, zaczął się psuć.
Test charakteru
Początek trzeciej kwarty? Też pozostawiał sporo do życzenia. To powinien być materiał szkoleniowy dla trenerów i zawodników jak NIE kończyć pierwszych połów i jak NIE zaczynać drugich. Przecież Anwil dosłownie kilka minut wcześniej był w szatni, na odprawie przed drugą połową. Problem z koncentracją nie jest jedynym mankamentem Anwilu w tym sezonie, ale często bywa tym kluczowym. I właśnie o tym przekonaliśmy się, oglądając końcówkę pierwszej połowy i początek trzeciej kwarty. I jeszcze jedno to nie Święta, więc naprawdę nie trzeba było rozdawać tylu prezentów rywalom. A tych prezentów było zdecydowanie za dużo. Brunszwik nie grał jakoś wybitnie, a mimo to cały czas trzymał się w grze. Na szczęście Anwil dowiózł to spotkanie. Oczywiście chcemy więcej, ale cieszmy się też z tych przebłysków, które zobaczyliśmy. Czy mecz się podobał? Szczerze? Nie. Błędy były z obu stron, momentami mówiąc potocznie oczy krwawiły, ale takie spotkanie to też test charakteru, a po ostatnich tygodniach Anwil takich testów potrzebuje jak powietrza. Bo mecz może być brzydki, może być trudny, ale zwycięstwo to zwycięstwo.
Druga strona medalu
Trzeba jednak spojrzeć na to z drugiej strony. Tak dobra gra Anwilu w dużej mierze wynikała też z tego, że Brunszwik po prostu był słaby. Goście od początku wyglądali na zespół bez pomysłu, ospały, bez energii, momentami wręcz zagubiony. Trudno też nie zauważyć, że gra gości była fatalna ponadprzeciętna liczba strat i błędów tylko ułatwiała Anwilowi zadanie. Nieprzypadkowo zajmują przedostatnie miejsce w tabeli Bundesligi z bilansem 1-5 jest to obecnie jeden z kandydatów do spadku.
To oczywiście nie odbiera zasług Anwilowi bo nawet ze słabszym rywalem trzeba umieć zagrać konsekwentnie i skutecznie, a tego brakowało włocławianom w poprzednich meczach, ale warto pamiętać, że ten sam Brunszwik w pierwszym spotkaniu pokonał Anwil 98-97 więc wczorajszy rewanż, choć odniesiony nad przeciwnikiem w kryzysie, i tak miał swoją wartość.
Where is Michał Michalak?
Nie lubię się nad nikim pastwić, ale… where is Michał Michalak? Reprezentant Polski, kapitan Anwilu, człowiek, który miał być jednym z filarów tego zespołu a na razie wygląda, jakby się jeszcze nie obudził. Wiem, że ten tekst dotyczy meczu z Brunszwikiem, ale nie da się przy tej okazji nie zahaczyć o cały sezon. Bo Michał na razie nie pokazuje pełni możliwości. Mówię na razie, bo to profesjonalista. Doświadczony gracz, który już z niejednego pieca chleb jadł i z pewnością potrafi wrócić do formy. W poprzednim sezonie był przecież Najlepszym Polakiem Orlen Basket Ligi, jednym z liderów całych rozgrywek. A mimo to Anwil nie dowiózł w play-offach. Teraz wydaje się, że Michał wciąż szuka swojego miejsca jakby jego obecna rola w drużynie nie oddawała tego, co może dać. Czy to kwestia układu ról w zespole? Czy może brak świeżości po intensywnym lecie z reprezentacją i EuroBasketem? Trudno powiedzieć. Może potrzebował dłuższego resetu, może zwyczajnie forma przyjdzie z opóźnieniem, ale mamy już listopad więc powoli czas najwyższy, by prawdziwy Michał Michalak wrócił. On wciąż tam jest tylko brakuje tej jednej iskry, która poniesie jego formę w górę. I wierzę, że to nastąpi bo Michał Michalak to wciąż zawodnik, którego nie skreślasz po słabszym okresie, tylko czekasz, aż znów zapali.

To tylko jeden mecz
Czasem trzeba dostać zimny, prysznic, żeby wyrwać się z krainy przegrywania. I na koniec najważniejsze przesłanie:
NIE POPADAJMY W HURAOPTYMIZM.
To tylko jeden mecz. Oby jednak okazał się początkiem tego czegoś, czego nam wszystkim od początku sezonu tak bardzo brakuje. Być może to tylko pojedynczy wyskok Anwilu i za tydzień znów będziemy mówić, że gra włocławian nie klei się tak, jak powinna, ale dziś po prostu cieszmy się z tego jak to wyglądało. Przed Anwilem kolejne testy na początek ten pod tytułem „Czy Anwil naprawdę się podnosi?” Spotkanie z PGE Startem Lublincią z pewnością pokaże, czy zespół rzeczywiście przezimował słabszy okres i zaczyna marsz w górę. I czy uda się zamaskować brak kontuzjowanego Mate Vučicia nie tylko w jednym meczu, ale w perspektywie następnych dopóki Anwil nie sprowadzi nowego zawodnika na zastępstwo. Na odpowiedź przyjdzie nam jeszcze chwilę poczekać powiedzmy, miesiąc.
A teraz trochę więcej wiary.
Bo gdy w czwartej kwarcie zajrzałem na Twittera, miałem wrażenie, jakby Anwil przegrywał dwudziestoma, a przecież prowadził. Serio, czasem lepiej brzydko wygrać niż ładnie przegrać. Nie bronię Anwilu zgadzam się, że gra zespołu pozostawia czasem wiele do życzenia, ale takie komentarze, gdy drużyna jest na prowadzeniu, naprawdę nie pomagają. Teraz najważniejsze: trzymać kurs, złapać rytm i wreszcie kliknąć bo w co innego pozostaje wierzyć kibicom Anwilu.
